z cyklu list do bravo: „mój pierwszy raz”
Mój pierwszy raz z projektowaniem miał miejsce na studiach…
Jak to w takich chwilach bywa, jest to moment jeden z ważniejszych w życiu… W kwestii pierwszych razów, liczy się wszystko… Miejsce, klimat, nastrój, wiedz, przygotowanie… Liczy się to co za oknem, to co zobaczę w oczach innych PO fakcie… No i to ja się będziemy z tym czuli, czy będziemy dumni…? Czy jestem dumna?
Często wracam do tego projektu myślami i wiele bym teraz zmieniła, chciałabym teraz tam wejść i jeszcze raz to ugryźć do krwi…
Zostałam rzucona na głęboką wodę, ale moi „oprawcy” nie wiedzieli, że doskonale pływam i w dodatku mam z tego niezłą frajdę:)
W pierwszym razie, ważna jest obsada…:) Współpracowałam ze świetnymi ludźmi, z którymi po tylu latach cały czas się przyjaźnie i śmiało mówię, że gdyby nie jedna zapoznana Bratnia Dusza, nie udałoby mi się dokończyć dzieła.
Dobra rada „cioci po fachu”: z motyką na księżyc nie idzie się w pojedynkę…:)
Inwestor miał fantazję… W sumie ogromną. Zapragną mieć miejsce wyjątkowe… Miejsce z duszą i z charakterem, Każdy pokój inny, każdy niezwykły, każdy szczególny i trudny…
Praca nad tym projektem trwała prawie rok, wiele ciężkich nocy, tysiące godzin i wynajęte kuszetki w IKEI.
Opinie w czasie realizacji różne, i dobre i złe, niektóre nawet śmieszne… A inni gratulowali mi pomysłów i odwagi… Jak mówią, sztuka musi szokować albo poruszać, biada nam gdy jest NIJAKA… Brrr..
korytarze…